środa, 24 marca 2010

"Ironia losu"- Marzena Gębala

Krótkowzroczność „prawdziwych mężczyzn”, czyli takich co to nie znoszą i nie rozumieją feminizmu ani jego postulatów, bywa denerwująca. Są jednak momenty, gdy wstrętne feministki, czyli takie jak Ja, mogą zatrzeć ręce i powiedzieć: „a nie mówiłam!”. Tych momentów „prawdziwi mężczyźni” zapewne nie znoszą i nie lubią do nich wracać. Lubią do nich wracać za to wstrętne i zaślepione feministki. Takie jak Ja.
Ale po kolei.
Kilka dni temu ruszyła akcja zbierania podpisów pod projektem ustawy domagającej się zwiększenia ilości państwowych żłobków i przedszkoli. Jest to problem palący już od wielu lat. Ileż to rodzin musi się nastać w kolejkach by się na ten przywilej, bo u nas w Polsce państwowe przedszkole i żłobek to przywilej, doczekać i mówiąc brzydko załapać. W kuriozalnych przypadkach ( a państwo polskie jest z nich znane) należy dziecko zapisać przed urodzeniem, bądź co najmniej dwa lata przed jego faktycznym pójściem do tej, czy innej placówki. Pierwszeństwo mają samotni rodzice, co jest poniekąd uzasadnione, ale co budzi sprzeciw, niechęć i frustrację rodziców, którzy tworzą tak zwane rodziny pełne. I to też jest uzasadnione. Dają się słyszeć rozgoryczone głosy par zapowiadające rozwód bo to, ich zdaniem, jedyna szansa na przedszkole dla dziecka, które nie zrujnuje domowego budżetu.
Tym bardziej udział w akcji i sam podpis jest bardzo ważny. Nasze społeczeństwo słynie jednak z tego, że bardzo niechętnie udziela się w jakichkolwiek akcjach społecznych i unika jak ognia podpisów w jakichkolwiek sprawach nawet, jeśli chodzi o tak niewinne sprawy jak przedszkola i żłobki i nawet jeśli te sprawy żywo ich dotykają. Węszą w tym spisek zdziczałych feministek, bo w sumie, kto, jak nie one, są znane z takich podejrzanych akcji.
Na przekonaniu męża mojej siostry spędziłam trochę czasu. Moja siostra również. Myślałam już, że nie przejdzie. Magda nawet wpisała w rubryczki imię, nazwisko, i PESEL męża podsuwając mu tylko kartkę do podpisu. Żeby nie musiał się kłopotać. Wiadomo przecież, że żłobek czy przedszkole to nie męska sprawa. Ale dla „ prawdziwego mężczyzny” ruch ręką (czy głową) to czasem zbyt wiele. Zaczął wiercić dziurę w całym, a znając moje przekonania stwierdził, że on nie podpisze, bo nie wie co podpisuje. ( To nic, że wytłumaczyłam wcześniej skąd wniosek wyszedł, po co i dlaczego a moja siostra mnie w tym poparła ) .Spisek bab to zawsze spisek bab. Babie się nie ufa. Z zasady. W końcu udało nam się go nakłonić, że to potrzebne, i że nie podpisuje się pod ustawą o kastracji mężów.
Następnego dnia Moja siostra poszła zapisać swego trzyletniego synka do przedszkola. Nie przewidywała problemów, dzieci u nas wszak nie tak znowu wiele. Przyszła podenerwowana. Dzieci jednak za dużo, bo w Kalnej przedszkola nie ma, więc dzieci z Kalnej przyjeżdżają do nas. Została dokładnie wypytana w jakiej jest sytuacji, a to, że ma rentę zdrowotną (więc może sobie spokojnie siedzieć w domu za 500 zł miesięcznie) dodatkowo skomplikowało sprawę. Bo przecież są matki, które musza pracować. Ona nie musi. Ma rentę. Więc zaczynają się schody i kombinowania. Że może mama zna jakąś tam panią wicedyrektor, a pani wicedyrektor zna panią dyrektor i może jak pani wice spotka się z panią dr to może.. w ten sposób może przedszkole się uda załatwić. Później grzebanie w Internecie kto ma pierwszeństwo: dwu i półlatki czy trzylatki, mamy zdrowe czy mamy chore. Okazało się że mamy chore z trzylatkami. Siostra odetchnęła. Ma farta, szczęściara. Jest chorą mamą z trzylatkiem, która jednak marzy o tym, by zostawić dziecko w przedszkolu, poszukać pracy i wrócić do normalności. Opiekując się dzieckiem nie może nawet zażywać leków, które czasem różnie działają. I znów wracamy do męża, który gdy jego żona gryząc przy komputerze paznokcie sprawdzała, czy to dobrze, że jest chorą mamą z trzylatkiem, siedział sobie w pracy, być może nadal myśląc, czy nie dał się właśnie wykastrować. Od tej pory jeszcze ich nie odwiedziłam, właśnie się wybieram. Magda zapewne już wszystko mu opowiedziała. Biedny „prawdziwy mężczyzna”, może wreszcie ruszył główką – makówką, i stwierdził, że podpisał się jednak w słusznej sprawie. I że niekoniecznie go wykastrują. Idę. I nie omieszkam powiedzieć z przekąsem: a nie mówiłam, że przedszkola są potrzebne!